Na szarą strefę mogą narzekać jedynie państwowi urzędnicy i ludzie wychowani w systemie totalitarnym.
Na początku grudnia Global Compact Poland – organizacja ONZ dbająca o tak zwany „zrównoważony rozwój” (czyli w praktyce brak rozwoju), wydała raport pt. „Przeciwdziałanie szarej strefie w Polsce”.
Co to jest szara strefa?
„Szara strefa”, „czarny rynek” i „praca na czarno” to pejoratywne określenia wolnego rynku, nadane przez socjalistów będących tymczasowo u władzy.
Dla państwa każda decyzja jednostki powinna być zgodna z zasadami „zrównoważonego rozwoju”, a jak wiadomo ludzkie decyzje są egoistyczne, co wynika z natury człowieka. Państwo aby ograniczać egoistyczne zapędy jednostek musi stworzyć bat i co raz uderzać nim w mniej pokorne owieczki. W tej walce pomagają czarne owce – wyłowieni w stadzie „pracownicy na rzecz zrównoważonego rozwoju i uczciwej konkurencji”. Motywacją dla czarnych owiec jest wiara w idee wyniesione z Polski Ludowej lub po prostu strach przed konkurencją. Global Compact Poland jest taką czarną owcą wśród ludzi biznesu, a wśród branży gastronomicznej jest nią Krajowa Rada Gastronomii i Cateringu (w skrócie KRGiC).
Przeczytaj także:
- Lokal pod gastronomię – jak przygotować projekt technologiczny
- Najlepsze konta firmowe 2017 roku – subiektywny ranking
- Woda w restauracji – sprzedawać czy dawać za darmo?
Co jest złego w szarej strefie?
Jeśli przyjrzeć się bliżej „szarej strefie”, to okaże się że jest to zestaw całkowicie wolnych, zgodnych z naturą człowieka działań. I o ile nie godzą one bezpośrednio w wolność drugiej jednostki, to nie ma podstaw aby je ograniczać. Grabieżcy dla usprawiedliwienia walki z wolnością stosują wyimaginowany termin „dobra społecznego”, mający swoje źródło w socjalistycznych podręcznikach systemu komunistycznego. Popularne są też sformułowania „Polacy nie dorośli do wolności„, które od 1795 roku wpajali Polakom zaborcy. Tak więc umówmy się – nie ma czegoś takiego jak „szara strefa”. Jest wolność lub kajdany państwa.
Tego typu raporty powinny być okazją do promowania wolności, a nie do odgrywania roli służalczego psa na państwowej smyczy. Zobaczmy, jakie grzechy gastronomii wylicza KRGiC i jakie lekarstwa proponuje.
Grzech nr 1 – brak w raportowaniu pełnego zatrudnienia
Co o wolności zatrudniania pisze autor raportu?
A to materialiści ci młodzi ludzie – pracują dla pieniędzy! Powinni przecież z pochyloną głową oddawać państwu 40% swoich zarobków i cieszyć się, że w ogóle żyją! „Nie dlatego Mojżesz prowadził żydów przez 40 lat przez pustynię bo nie umiał trafić do celu, ale żeby pokolenie ludzi urodzonych w niewoli wymarło” (S.Michalkiewicz). Dysonans pomiędzy myśleniem ludzi pokroju autorów tego raportu z myśleniem ludzi urodzonych po 1989 roku jest niewyobrażalny.
Rady dla rządu? Jeśli chcą ukrócić „pracę na czarno”, to niech pozwolą ludziom ubezpieczać się na własną rękę i oszczędzać na własną rękę. Ozusowanie umów zlecenie jak i stawki minimalne wzięte z kosmosu również pogłębiły szarą strefę, należy je znieść.
Jeśli ktoś chce pracować na czarno (do czego oczywiście nie namawiam) to niech mocno negocjuje stawkę. Pracodawca i tak oszczędza na was bo nie płaci swojej części zus-u. Pracowanie za grosze będąc bez umowy godzi w poczucie własnej wartości – nie gódźcie się na to.
Grzech nr 2 – braki w raportowaniu przychodów obsługi
Czyli kwestia napiwków:
Przez to, że kelner nie opodatkuje napiwków nie może wziąć kredytu. Niesłychane. A może on nie chce żyć na kredyt? Mówienie komuś jak ma żyć to domena „babć i cioć”, bynajmniej nie autorów raportu. To samo z propozycją, aby napiwki wliczyć do rachunku. Przypominam, że napiwek jest kwestią uznaniową – nagrodą za dobrą gościnę, i nie muszę go dawać gdy jestem niezadowolony z obsługi.
Jaki pomysł dla rządu? Zapisać w ustawie, że napiwek to dobrowolny datek gościa (darowizna) i nie podlega opodatkowaniu. Bo jak tak dalej pójdzie, to opodatkują kieszonkowe dla dzieci, wprowadzając wcześniej obowiązek jego wypłacania!
Grzech nr 3 – brak fiskalizacji sprzedaży
Brak rejestrowania sprzedaży jako jedyny z powyższych „grzechów” jest czynem niemoralnym. Jednak tylko w przypadku, gdy przedsiębiorca każe sobie płacić ceny brutto zamiast netto.
Jeśli idę do budki z kebabem i widzę w cenniku „10 zł”, to nie domagam się rejestracji sprzedaży o ile policzy mi się cenę pomniejszoną o vat. Oczywiście muszę podjąć decyzję: oszczędzam VAT i ryzykuję, gdyż bez paragonu nie mam możliwości zwrotu towaru, czy płacę VAT (biorę paragon) i jestem bezpieczny. To są wybory wolnych ludzi!
Powodem nierejestrowania sprzedaży są wg. autorów raportu skomplikowane przepisy podatkowe w gastronomii i otwarte przyzwolenie konsumentów. Racja, konsumenci nie biorą paragonów z dobroci serca. Ludzie naprawdę zdają sobie sprawę z państwowego ucisku fiskalnego.
Jako lekarstwo na brak fiskalizacji autorzy raportu proponują:
- unormowanie podatku VAT na wzór Rumunii (obniżyli VAT z 24% do 9%),
- edukację konsumentów poprzez lepsze nagrody w Loterii paragonowej,
- karanie pracowników za niewydanie paragonu,
- przekazanie uprawnień do kontroli dla Policji i Straży Miejskiej,
- stałe kontrole skarbówki z wykorzystaniem informacji z Jednolitych Plików Kontrolnych.
Pierwsza propozycja rozsądną, cztery ostatnie lepiej przemilczeć. Jak tacy ludzie mogą reprezentować całą branżę? Przecież to jest piąta kolumna!
Jaki pomysł dla rządu? Jeśli problem braku fiskalizacji dotyczy głównie małych punktów gastronomicznych, to rozwiązanie nasuwa się samo – należy umożliwić małym, rodzinnym firmom nieinstalowanie kas i podmiotowe zwolnienie z VAT-u.
Problem z podatkiem VAT tkwi w jego skomplikowanej naturze, czyli kilku stawkach i „zwrotach”, które dają duże pole do manewrów. Prawo powinno być jasne i czytelne:
- jedna, uśredniona stawka VAT dla wszystkich towarów i usług,
- likwidacja „zwrotów” zapłaconego VATu. Wystarczy skorzystać z wzorców amerykańskich i opodatkowywać VATem tylko konsumenta czyli ostatnią transakcję sprzedaży, a nie naliczać go w obrocie między firmami.
- podniesienie progu zwolnienia podmiotowego z VAT z 150tys do 300tys zł obrotu rocznie (również dla handlujących alkoholem)*,
- podniesienie limitu obrotów zwalniającego z konieczności posiadania kasy fiskalnej z 20000 zł do 50000 zł rocznie*.
*wszystkie progi i limity zostały ustalone kilka lat temu i od tamtego czasu nie były zmieniane, podczas gdy koszty pracodawcy i ceny półproduktów poszły mocno w górę, a siła nabywcza pieniądza spadła.
Podsumowanie
Im mniej państwa, tym więcej wolności. Polityków należy ograniczać, a nie dawać im recepty na powiększanie wpływów. Szara strefa w gastronomii to skarb – dzięki niej miliony ludzi mają co jeść na mieście. Mam wrażenie, że autorzy raportu zatrzymali się mentalnie przed ’89 i aż cud, że nie zaproponowali nacjonalizacji branży gastronomicznej. Wszak…
Polecam ściągnąć sobie cały raport (link), bo jazgot grabieżców w nim ogromny. Na szczególną uwagę (oprócz gastronomii) zasługuje gość, który opisuje szarą strefę w hazardzie. Jaki tupet trzeba mieć, aby pracować w państwowym monopoliście i domagać się ograniczania konkurencji. Oczywiście nieuczciwej, bo uczciwa nie ma prawa bytu.
Bardzo uproszczona wizja świata i „wolnego rynku”. Rezygnując z paragonu wcale nie rezygnuję z praw konsumenta – paragon nie jest warunkiem reklamacji. A jednocześnie jest oczywiste, że żaden konsument nie ma interesu w płaceniu kwoty brutto. Jeśli zatem Państwo da możliwość zapłaty netto, zachwieje to podstawami podatku obrotowego (a jest to JEDYNY sensowny podatek, który powinien obowiązywać).
na kebab jest 8% vatu